Znowu nawaliłam... znowu baaaardzo długo mnie nie było... Zdecydowanie za długo...
Część była dla mnie takim... wyzwaniem... i chyba trochę mnie przerosła...
Przepraszam i... dziękuję wszystkim tym, którzy przez cały ten czas tutaj zaglądali. Statystyka zadziwiająco leci ku górze. Dziękuję, że jesteście, że mam dla kogo pisać... Mimo, że tak bardzo nieregularnie, ale świadomość, że ktoś jest dużo daje. I mam do Was nieśmiałą prośbę. Jeśli już zaglądacie, zostawcie ślad po sobie. Konstruktywna krytyka mi się przyda :)
Dziś trochę dłużej niż zwykle, więc mam nadzieję, że chociaż trochę zrekompensuje to, tak długą przerwę.
◊◊◊
Wyszedł z pomieszczenia i nie zwracając uwagi na stojącego pod drzwiami brata, usiadł na najbliższym krześle, ukrywając twarz w dłoniach.- Marcin?- ... - tak jak się spodziewał, chłopak nie zareagował. - Zaczekaj tutaj na mnie. Zaraz wracam - dodał i zniknął za drzwiami gabinetu. Kiedy po chwili wyszedł na korytarz, Marcin nadal siedział w tym samym miejscu. Bez słowa usiadł na sąsiednim krzesełku.- Oddałeś? - przerwał ciszę, jaka między nimi zapanowała.- Tak. Tomek ma powiadomić resztę rodziny... Matka z ojcem tez już lecą.- Kaśka nie ma rodziny... Słyszałeś co mówił lekarz. Rodzina...- Wiem.. - nie pozwolił mu dokończyć - Potrzebna jest duża ilość krwi dlatego ważne jest zaangażowanie rodziny.- Marcinku! - rozmowę przerwała im Mostowiakowa, która po telefonie od Tomka od razu przyjechała do szpitala. Nie odezwał się, podniósł nieznacznie głowę, spoglądając na kobietę.- Dzień dobry – odezwał się młodszy z braci.- Dzień dobry. - uśmiechnęła się nikle - Pan jest bratem Marcina, tak?- Przepraszam. Tak. Olek Chodakowski.
◊◊◊
Cały dzień spędził siedząc tym samym na krześle, tuż obok zabiegowego. Przez cały czas towarzyszył mu Olek. To właśnie on rozmawiał z bliskimi brata, podczas gdy Marcin siedział nieruchomo, wpatrując się w martwy punkt znajdujący się po przeciwnej stronie korytarza. Nie reagował na wypowiadane przez wszystkich słowa otuchy, a kiedy po raz kolejny usłyszał, że wszystko będzie dobrze, bo Kaśka to silna kobieta, nie wytrzymał. Gwałtownie poderwał się z krzesła i bez słowa wybiegł w stronę wyjścia. Miał już tego dosyć. Już miał dosyć słuchania, że będzie dobrze. Dlaczego do cholery nie mogło tak być? Dlaczego zamiast być lepiej jest tylko gorzej?
Ignorując uporczywie dzwoniący telefon, biegł przed siebie, nie zwracając szczególnej uwagi na wszystko co go otaczało. Wybiegając zza zakrętu poczuł, że na kogoś wpada.- Przepr... - urwał, spoglądając na kobietę stojącą przed nim. - Po co tu przyszłaś? - zapytał podniesionym tonem głosu.- Marcin... ja... Olek zadzwonił, że potrzebna jest krew...- A ty wspaniałomyślnie postanowiłaś pomóc tak?! Wiesz co Janka?! Wiesz gdzie ja mam teraz twoją pomoc? Prosiłem Cię, zaufałem... A ty... Przez ciebie Kaśka walczy o życie... Przez Ciebie...- Ja... - próbowała coś powiedzieć, jednak wypływające z oczu łzy i łamiący się głos jej na to nie pozwoliły.- Właśnie! TY! Zawsze myślisz o sobie. TY – zaakcentował. - Nie chcę cię znać – wykrzyczał, po czym pobiegł w kierunku szpitalnego parkingu, zostawiając ją samą, zapłakaną. Dziewczyna jeszcze przez chwilę stała w tym samym miejscu, próbując opanować płacz. Jego słowa tak cholernie bolały. Od wypadku nie spała całymi nocami, przepłakując każdą z nich. Wyrzuty sumienia przypominały jej o Kaśce na każdym kroku... Nie mogła darować sobie, że pozwoliła Mularczyk na samodzielną podróż... Oddając krew chciała pomóc, czuła, że powinna. Ale po reakcji Marcina nie poszła już do szpitala. Wsiadła do najbliższej taksówki i odjechała.
Wsiadł do auta i bez zastanowienia odpalił silnik. Mrużąc piekące od łez oczy, rozejrzał się dookoła i wyjechał z parkingu. Sam nie wiedział dokąd jedzie, po prostu chciał znaleźć się jak najdalej od tych wszystkich pytań, od Janki, od... tego wszystkiego.
- Cholera! - krzyknął, uderzając pięścią w kierownicę. Teraz to on zachował się jak egoista. Zostawił Kaśkę, jeździ po mieście bez celu, bo ma dosyć pytań, a ona leży tam. Sama. Przecież powinien być tam z nią. Nawet jeśli nie może być obok, w sali. Powinien siedzieć teraz na korytarzu i czekać. Być tam, jak najbliżej.Zawrócił w najbliższym możliwym miejscu i pół godziny później zaparkował na szpitalnym parkingu.
◊◊◊
Wrócił do szpitala, jednak nie wiedział gdzie ma iść. Nikt, żaden lekarz, pielęgniarka nie chcieli, albo nie mogli udzielić informacji o tym, gdzie leży Kasia.Nogi same zaprowadziły go pod wejście na OIOM, to tam jeszcze kilka godzin temu z nią rozmawiał, dotykał... zapewniał, że szybko wróci... I wrócił...
Usiadł na jednym z trzech białych krzeseł ustawionych pod białą, zimną ścianą. Jeśli nikt nie chce mu nic powiedzieć, zaczeka tutaj. Prędzej czy później się czegoś się dowie. A siedząc tutaj czuł, że ona jest blisko...
◊◊◊
- Przepraszam – podeszła do niego pielęgniarka, która kilka godzin temu zadzwoniła do niego, informując o pogorszeniu stanu zdrowia Kaśki.- Tak? - gwałtownie poderwał się z krzesła, stając naprzeciwko kobiety – Mogę do niej wejść?- Przykro mi... na razie to nie jest możliwe. Ale... - wyciągnęła zaciśniętą dłoń, w której bez wątpienia coś trzymała – Jak tylko pani Mularczyk do nas trafiła musieliśmy jej zdjąć biżuterię. - rozluźniła uścisk dłoni, ukazując jej zawartość. Pierścionek zaręczynowy, bransoletka i złoty łańcuszek z maleńkim serduszkiem. - Pomyślałam, że lepiej, jeśli dam to panu.- … - wyciągnął drżącą dłoń, ku dłoni pielęgniarki i wziął błyskotki. - Dzi... dziękuję... - tylko tyle był w stanie powiedzieć. Łamiący się głos, ściśnięte gardło i napływające do oczu łzy po raz kolejny utrudniały wypowiadanie słów. Przeniósł wzrok na błyskotki trzymane w dłoni, na co kolejne łzy wydostały się na mokre policzki. Przejechał opuszkiem palca po symbolu nieskończoności znajdującym się w bransoletce... Bransoletka... Prezent, który dał jej rano, przed wypadkiem... Prezent, który miał być takim... symbolem ich miłości... Prezent, który miał przypominać jak bardzo się dla niej zmienił... że nauczyła go kochać... Prezent, który nie może być ostatnim, jaki od niego dostanie...Zatracony we własnych myślach, skupiony na błyskotkach, nawet nie zaważył kiedy kobieta odeszła, zostawiając go samego.W tym samym czasie Tomek i Olek próbowali się do niego dodzwonić. Od kiedy wybiegł ze szpitala minęło półtorej godziny. Chłopak nie odbierał, nie odpisywał na sms'y... nikt nie wiedział gdzie jest, co się z nim dzieje... Martwili się o niego... Marek sprawdził działkę, Olek dzwonił do szpitala, w którym obecne przebywał Szymek, ale tam też Chodakowskiego nie było...- OIOM - odezwał się jeden z Chodakowskich.- Co?- … - nie odpowiedział na pytanie, nie marnując czasu ruszył w dobrze znanym sobie kierunku, a chwilę później dołączył do niego Olek.
◊◊◊
- Marcin do cholery, dlaczego nie odbierasz?!- ...- Wszędzie cię szukaliśmy... Marcin! Wszystko w porządku? - zapytał widząc zapłakane oczy chłopaka.- ...- Nie możesz się tak załamywać, słyszysz?! Kaśka z tego wyjdzie!- Musisz w to wierzyć. Musisz wziąć się w garść. Szymek potrzebuje ojca.- … - cały czas milczał, ściskał w dłoni biżuterię... w tak fatalnym stanie jeszcze go nie widzieli.- Marcin, chodź – Tomek podszedł jeszcze bliżej chłopaka, kładąc dłoń na jego ramieniu. Pojedziemy teraz do domu, umyjesz się, zjesz, odpoczniesz... musisz się porządnie wyspać.- W takim stanie nie pomagasz ani Kaśce, ani Szymkowi – dodał Olek – Chodź.- Nigdzie nie idę – szarpnął ramieniem, zrzucając z niego rękę Chodakowskiego.
◊◊◊
Trzy dni później
Przez te ostatnie kilka dni niemal cały czas spędził w szpitalu, w tym samym miejscu, pod drzwiami prowadzącymi na OIOM. Jedyną osobą, której chociaż trochę słuchał, która miała na niego niewielki wpływ była Basia. To dzięki niej jadł ciepłe posiłki, kilka razy zabrała go do siebie, żeby się zdrzemnął, odświeżył...
- Siostro, proszę... Tylko na chwilę... Proszę... - próbował przekonać pielęgniarkę, żeby chociaż na chwilę zaprowadziła go do Kasi.- Proszę pana, ja naprawdę nie mogę...- Proszę mnie zrozumieć...- Rozumiem. Doskonale pana rozumiem, ale nie mogę... Obecny stan pani Mularczyk nie pozwala na jakiekolwiek wizyty.- Dwie minuty, chcę ją tylko zobaczyć. Tylko dwie minuty...- Porozmawiam z lekarzem. Zobaczę co da się zrobić.- Dziękuję! - uśmiechnął się blado, obserwując jak kobieta odwraca się i znika za dużymi, szklanymi drzwiami.
◊◊◊
Kobieta wróciła po upływie kilkudziesięciu minut, w dłoniach trzymała zielony fartuch, maseczkę... Podążała w jego kierunku. Udało się.- Proszę to założyć – podała chłopakowi przyniesione rzeczy.- Dziękuję pani bardzo.- Tylko... musi pan wiedzieć, że pacjentka jest w naprawdę bardzo złym stanie...- Wiem, rozmawiałem z lekarzem. Wszystko wiem...- Ale jest jeszcze coś, o czym powinien pan wiedzieć. Pani Mularczyk nie wygląda najlepiej. Pod wpływem zakażenia doszło... - dokładnie wyjaśniła chłopakowi czego może się spodziewać, kiedy wejdzie do sali. Tak jak przewidywała, chłopak nie był świadomy tego, co zastanie po wejściu do sali.- Mo... możemy już iść?- ... - potwierdziła ruchem głowy i poprowadziła chłopaka w kierunku sali.
Wszedł do pomieszczenia, uprzednio dokładnie myjąc ręce, zakładając maseczkę... Kaśka leżała na łóżku, stojącym pośrodku niewielkiej sali. Cały czas czuwała przy niej pielęgniarka. Dookoła mnóstwo urządzeń, rurek, kabelków...Z każdym krokiem, zbliżającym go do łóżka czuł, jak nogi się pod nim uginają... Przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamki, z każdą sekundą było ich coraz więcej. Kiedy zatrzymał się przy łóżko, niewiele widział. Obraz przed oczami coraz bardziej przysłaniały ciemne plamki. Fala gorąca postępowała z każdą kolejną sekundą, zalewając całe jego ciało, płynąc od stóp do góry ciała...Do tego te piekące, załzawione policzki...
- Kaśka... - wypowiedział ledwo słyszalnie, drżącą dłoń zbliżył do jej dłoni, dotykając ją delikatnie, a zaraz potem obraz całkowicie przesłoniły ciemne plamki. Fala gorąca oblała całe ciało, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Gwałtownie osunął się na ziemię, tracąc kontakt z otaczającą go rzeczywistością.